Życie w Algarve
Tu przyjeżdża się dla słońca, niebieskiego nieba, oceanu i spokojniejszego życia
Algarve z klifami, plażami i pomarańczowymi sadami wygląda jak z folderów. Tu nie przyjeżdża się zarobić, tu przyjeżdża się, by żyć wolniej i tym życiem cieszyć.
Na fanpage na Facebooku ,,Rzuć wszystko i mieszkaj w Portugalii”, wiele osób pyta o ziemię, domy, o to, jak się żyje. Mówią, że też by wszystko rzucili… Śmiejemy się, że założymy tutaj polską kolonię.
Nikt tu się specjalnie nie śpieszy. Ty też musisz być cierpliwy. To jedna z rzeczy, do której trzeba się przyzwyczaić. Załatwianie spraw w Portugalii czasami jest bardzo skomplikowane, a za tydzień wcale nie oznacza, że coś się do tego czasu rzeczywiście wydarzy.
Jak to jest z tym rzucaniem?
Jeszcze trzy lata temu, gdyby ktoś mi powiedział, że będę mieszkać w Portugalii, popukałabym się w głowę. Szłam rano do urzędu, na tradycyjne osiem godzin. Wcześniej, przez kilkanaście lat pracowałam w ,,Dzienniku Łódzkim” – w Radomsku, Bełchatowie, Piotrkowie. Wiecznie w biegu, z poczuciem braku czasu na cokolwiek, ale do dzisiaj myślę, że dziennikarstwo było moim powołaniem.
Bełchatów wydawał mi się miejscem do życia, jeśli nie na zawsze, to na pewno na długo. Portugalia nie była nawet na liście krajów, które bardzo chciałam odwiedzić. Wiedziałam o niej niewiele. Sztampowe skojarzenia: Lizbona, Vasco da Gama, fado, może jeszcze Biedronka (tutaj nazywa się Pingo Doce i jest dość eleganckim marketem).
Dzisiaj Portugalia jest moją miłością, drugim domem obok Polski, wciąż ją odkrywam i nie przestaję się dziwić, jaka jest piękna.
Podjęcie decyzji o wyjeździe zajęło mi kilka miesięcy. Gdy zmieniasz wszystko, potrzebujesz pewności, że tego naprawdę chcesz. Część znajomych pukało się w głowę, rodzice byli prawie przerażeni. Ponad dwa lata temu złożyłam wypowiedzenie w urzędzie. Wyjechałam. Przez pierwsze miesiące standardowym pytaniem było: co ty tam robisz w tej Portugalii? To kierunek wakacyjnych wyjazdów, a nie miejsca do życia. A ja mieszkałam w domku holenderskim na portugalskiej wsi. Przez drogę przechodziło stado kóz z pasterzem (takie tradycyjne wypasanie nadal tu jest) i pachniało pomarańczami. Sąsiedzi mówili po portugalsku, z nadzieją, że może jednak rozumiem. Wstawanie do roboty było normą przez ponad 20 lat, teraz przestało.
Człowiek najpierw się oswaja, a potem intensywnie myśli, co robić. Wakacje kiedyś się kończą, nawet tutaj. Etat nie wchodził w grę ze względu na założenie życia także w Polsce, a więc dość częste wyjazdy. Jedynym wyjściem była praca zdalna. Dzisiaj mam swoją Kreatywną Bubę i robię strony internetowe.
Gdy kwitną pomarańcze
Algarve – południowy region Portugalii ciągnący się wzdłuż oceanu Atlantyckiego – uchodzi za jeden z piękniejszych. Ciągnie się od Przylądka Świętego Wincentego na zachodzie do rzeki Gwiadiany, naturalnej granicy z Hiszpanią. Mouricao i najbliższe miasteczko Sao Bartoromelo Messines leżą poza głównym turystycznym ruchem. Do oceanu jest w linii prostej około 20 kilometrów. Do najbliższej plaży Armação de Pêra jedzie się pół godziny. Ta część wybrzeża jest bardzo różnorodna. Klify, skały i wciśnięte pomiędzy plaże, albo wprost przeciwnie – plaże ciągnące się kilometrami. Nadal nie zobaczyliśmy wszystkiego i nadal coś nas zaskakuje. Najchętniej szukamy dzikich miejsc, bez ludzi. Najpiękniejsze są chyba na zachodnim wybrzeżu.
Około 20 kilometrów od Mouricao leży Silves, założone przez Rzymian, niegdyś stolica Algarve. Tak pięknego miasta powiatowego nigdy nie miałam. Mauretański zamek, tysiące lat historii, starostwo w zabytkowym budynku. I biurokracja bardzo w południowym stylu. Nikt tu się specjalnie nie śpieszy. Ty też musisz być cierpliwy. To jedna z rzeczy, do której trzeba się przyzwyczaić. Załatwianie spraw w Portugalii czasami jest bardzo skomplikowane, a za tydzień wcale nie oznacza, że coś się do tego czasu rzeczywiście wydarzy.
Silves jest pomarańczową stolicą Portugalii. W tym regionie ziemia jest prawie czerwona, ciężka i bardzo żyzna, świetna do uprawy cytrusów. Pomarańcze dojrzewają od listopada, ale zbiera się je od stycznia do marca. W kwietniu sady rozkwitają, a to oznacza niesamowity zapach od rana do nocy. Nasz zachwyt nad tym wszystkim jest dla Portugalczyków nie do końca zrozumiały. To tak jakby zachwycać się nieustannie polskimi jabłoniami i dziwić, że jabłka leżą pod drzewami. Ale cieszą się, gdy przychodzimy, aby kupić skrzynkę pomarańczy, albo mandarynek, takich prosto z drzewa.
Dom na wzgórzu
Mouricao to całkiem duża wieś, z knajpką – to tutaj obowiązkowe. W małych miejscowościach nie ma sklepów spożywczych, ale bar jest zawsze. Bez kawy Portugalczycy nie funkcjonują, bez spotkań i rozmów też.
W domu, do którego się przeprowadziliśmy, nikt nie mieszkał przez kilkanaście lat. W ogrodzie były chaszcze do pasa, a w środku zapleśniałe ściany. Dom jest na wzgórzu i dla tego widoku warto przedzierać się przez morze chwastów i wszelkie remonty. Wcześniej należał do Boba – Anglika, jest połączeniem dwóch starych portugalskich domów, podobno ponad stuletnich. Jesteśmy na etapie naprawy dachu, tynkowania i malowania. Ogród już ogarnięty. Zamiast jabłoni rosną stare drzewa oliwne, ceratonie i migdałowce. Pomarańcze dopiero wsadzone, nie dają tu rady bez podlewania. W Algarve przestaje padać koło maja, zaczyna znów pod koniec września. Bez nawodnienia nie ma życia. Do dziś – tak jak przez całe stulecia – deszczówkę zbiera się w wielkich tankach.
Zagląda do nas Joao, sąsiad. Zna tylko portugalski i uważa, że jak powtórzy głośno i kilka razy, to zrozumiemy. Pokazuje, jak przycinać drzewa, przynosi sadzonki kwiatów i nieustannie gada. Ostatnio uświadomił nam, że kłująca roślina, zarastająca cały ogród, to… dzikie szparagi. Mamy zbierać młode pędy i jeść z jajecznicą.
Kuchnia, oparta na rybach, owocach morza i dobrym mięsie, rzeczywiście zasługuje na uznanie. Jedzenie poza domem to tutaj norma. Na kolację do restauracji przychodzą całe rodziny. Jest głośno. Jak mówi Rui, polski jest cichszy i szumi. Portugalski brzmi donośnie i melodyjnie. Pija się espresso i galão (kawa z mlekiem), do tego pastel de nata, czyli śmietanko-budyniowa babeczka. Są świetne sery, bardzo dobre i tanie wina. Portugalczy lubią celebrować jedzenie, ucztują bez pośpiechu.
Tekst (tu w nieco skróconej wersji) ukazał się w tygodniku ,,Dziennika Łódzkiego”, w którym przez wiele lat pracowałam
